Pico del Teide. Jak pięknie na wulkanie! Czyli o mojej wędrówce przez księżyc na szczyt piekielnej góry

Tekst powstał dla https://www.psychologwgorach.pl/

Tekst umieszczony za zgodą klienta.

Zanim przedstawię moją relację ze wspinaczki na Teide, najpierw zapoznam Was nieco z tą niezwykłą górą. Opiszę pokrótce, czego możecie się spodziewać maszerując na szczyt, jak wygląda ten charakterystyczny, nieziemski (i dlaczego nieziemski) krajobraz i jakie niezwykłe widoki ukażą się Waszym oczom po drodze. Ponadto dorzucę garść praktycznych porad odnośnie przygotowania do wyprawy oraz trochę pomocnych wskazówek pozwalających łatwiej przebyć wspinaczkową trasę. Jak się przekonacie z mojej relacji, nie dopiąłem wszystkiego na ostatni guzik. Pewnych formalności nie dopilnowałem, co miało swoje, niekiedy całkiem zabawne, konsekwencje. Jakie, przekonacie się poniżej. Może niekoniecznie jesteście fanami niespodziewanych przygód, jak ja na przykład, i wolicie wcześniej odpowiednio się przygotować. Zatem spieszę z pomocą. Chodźcie. Za mną!

Na początek garść ciekawostek i szczypta pradawnych legend i bajań. Kto wie? Może kryje się w nich ziarno prawdy? 😉

Piekielna góra

Dla pierwszych ludów Wysp Kanaryjskich – góra święta, siedziba bogów. Niczym Olimp dla starożytnych Greków.

Posłuchajcie tej historii. Dawno, dawno temu żył pewien stwór – demon, imię jego było Guayota. Przybierał różne oblicza, najczęściej występował pod postacią czarnego psa. Pewnego dnia świat pogrążył się w ciemnościach. To Guayota postanowił porwać i uwięzić wewnątrz góry boga słońca, Megeca. Przerażona ludność wznosiła błagalne modlitwy o pomoc do najwyższego w hierarchii bogów, Achamana. Ten ugiął się i zwyciężył Guayotę, po czym zatkał nim wylot krateru, uwalniając Mageca. Od tamtej pory demon próbował wydostać się z czeluści wulkanu, stąd erupcje. Aby go przestraszyć, część rdzennej społeczności paliła wielkie ogniska. Inni, prosząc o łaskę, składali przebłagalne dary. Po dziś dzień archeolodzy znajdują kamienne narzędzia i ceramikę w wielu trudno dostępnych miejscach, na zboczach góry. To taka historyjka z przymrużeniem oka, na rozgrzewkę. 😉 Teraz garść przydatnych informacji.

Jak na księżycu

To właśnie wulkanicznemu szczytowi Teide cała Teneryfa zawdzięcza magiczny, księżycowy krajobraz i ukształtowanie terenu. Na wyspie zobaczycie wiele pięknych, niespotykanych nigdzie indziej, pumeksowych i bazaltowych formacji skalnych. Swym obliczem zaniepokoją Was zastygłe jęzory wulkanicznej lawy i pozostałości, w postaci ciemnych koryt, po niegdyś płynących tutaj rzekach. Będziecie urzeczeni czarnym piaskiem na plażach.

Na szczęście śpi

Pico del Teide wznosi się na wysokość 3718 metrów n.p.m. To najwyższy szczyt Hiszpanii. Od jego podstawy na dnie oceanu do wierzchołka jest ponad 7 kilometrów. Jest to wulkan czynny – na szczęście od 1909 roku uśpiony.

Lepiej pamiętać o pozwoleniu

Aby wejść na szczyt, trzeba mieć pozwolenie. Można wyrobić je tylko online, na TEJ STRONIE. Jego brak może nam popsuć całą wycieczkę (ale nie musi ;-)). Pozwolenie jest bezpłatne, jednak limit miejsc jest ograniczony – może je otrzymać maksymalnie 200 osób dziennie. Na dodatek trzeba czekać na wolny termin – do kilku tygodni, w zależności od sezonu. Jeżeli planujecie wyprawę na wulkan, pomyślcie o tym trochę wcześniej. Oprócz konkretnego dnia wybiera się też godzinę wejścia (określa się przedział czasowy, np. 9.00-11.00).

A bez pozwolenia?

Jeżeli z jakiegoś powodu nie załatwiliście pozwolenia, nie wszystko stracone. Jest szansa w postaci noclegu, w schronisku Altavista. Wówczas nie musicie go mieć. Z tym że nocleg również należy rezerwować z wyprzedzeniem (z mojej relacji przekonacie się, że lepiej to zrobić zawczasu). Schronisko znajduje się na wysokości 3260 metrów n.p.m. i może pomieścić maksymalnie 54 osoby, a zostać można tylko na jedną noc. Do dyspozycji mamy trzy duże pokoje koedukacyjne z piętrowymi łóżkami, kuchnię, jadalnię i łazienkę (bez prysznica). Nie trzeba brać ze sobą śpiworów, otrzymamy pościel. Niestety nie ma żadnego baru ani bufetu, są automaty z napojami i słodyczami. A jak z Altavistą też nie wyjdzie? Cóż, wtedy pozostaje kombinować (jak to w moim przypadku było) i liczyć na łut szczęścia. Albo… wspinać się nocą, czego podejmują się niektórzy śmiałkowie. Co tu dużo mówić, nie jest to do końca bezpieczne. Nie będę więc polecał Wam takiego rozwiązania.

(…)

Cel – El Teide

Wygasły samotny wulkan pośrodku wyspy stanowiącej cel licznych wycieczek z Polski. Najwyższy szczyt Hiszpanii – mimo że do Korony Europy nie zaliczany. Można wjechać kolejką i po prostu delektować się krajobrazem z tarasu widokowego położonego poniżej szczytu. Ale kolejką może wjechać każdy – wystarczy zgłosić taki zamiar na stronie Parku i pozwolenie otrzymać niemalże z automatu… Właśnie, „niemalże z automatu” – bo jak to w życiu bywa i tutaj możemy napotkać niewielkie przeszkody, lecz na tyle małe, że spokojnie sobie z nimi poradzimy. Dzisiaj jednak nie o tym. Dzisiaj o mojej wędrownej podróży na ten osobliwy szczyt.

Na początek niespodzianki

Na Teneryfę docieram z myślą o wejściu na Pico del Teide, bo to góra łatwa, ładna, ot taka urlopowa. I co się okazuje na miejscu? Dopiero co rozpoczyna się sezon turystycznych wejść poza barierki tarasu widokowego i tak się niefortunnie składa, że na czas mojego zaplanowanego pobytu nie ma już „wolnych” pozwoleń. Pozostaje opcja ich ominięcia i wykupienie wycieczki z przewodnikiem albo ewentualnie nocleg w Altaviście (schronisko górskie, jak już wiecie) – wszystkie miejsca do końca maja zarezerwowane. 🙂 Przewodnikowi, który wsadzi mnie do wagonika kolejki i potem przepuści przez barierki checpointa, nie zapłacę 100-u Euro (plus koszt przejazdu kolejką). Sorry, dostałem promo – 89 Euro to całkiem sensowna cena. Nie czepiam się ceny przewodnika – ktoś chce kupić, zgadza się – O.K. Dla mnie, mało atrakcyjna forma.

Grunt to się nie poddawać

Nie daję za wygraną – może jednak uda się z Altavistą? Sprawdzam codziennie, czy ktoś nie zrezygnował, czy nie zwolniło się jakieś miejsce. Pierwszy, drugi, trzeci dzień – nic. W końcu jest, pojawia się. Próbuję zarezerwować – bez skutku… Rezerwacji można dokonać na minimum 24 godziny przed planowanym wejściem.

„Odrobinę” zawiedziony postanawiam udać się do siedziby Parku. Może tam coś wskóram? Na miejscu miły strażnik informuje mnie, że nie może przypisać mnie do tego wolnego pozwolenia, bo do planowanego wejścia zostało mniej niż 24 godziny, no tak… Rzecz jasna cała nasza rozmowa odbywa się w języku paneuropejskim – łączony angielski, hiszpański i niemiecki. Hiszpanie mają wyjebane na języki obce… Finalnie facet stwierdza z rozbrajającą szczerością, że jeżeli jest to dla mnie tak ważne, powinienem być na szczycie przed strażnikiem obsługującym bramki, czyli przed 9-tą rano (od 9-tej kursuje kolejka) i zwyczajnie wejść na szczyt. Przy zejściu nikogo już nie interesuje pozwolenie… Dwa razy powtarzać mi nie trzeba.

Komu w drogę temu, temu czas

Następnego dnia wczesna pobudka, szybkie śniadanie i już po 4-tej rano wyjeżdżam z hotelu przy wybrzeżu swoją strzałą (Kia Picanto z kiepsko działającą klimą – tak to jest, jak się wcześniej nie zarezerwuje samochodu i bierze, co dają w lokalnej wypożyczalni). Na parkingu samochodowym, skąd zaczyna się szlak pieszy, jestem po 5-tej. Jest jeszcze całkiem ciemno, a na tablicy widnieje informacja o zakazie wędrowania nocą. (…)

W końcu narzucam całkiem dobre tempo. Początkowo droga leniwie wije się w górę. Nie widzę za wiele, jest ciemno. W sumie i tak nie jest to bardzo istotne, ważne by być przed 9-tą przy bramce. Zaczyna świtać, jest pięknie. W głowie kołacze myśl, że nie mogę się zatrzymać.

Zdążę, czy nie zdążę?

Zawsze byłem przekonany, że moje serce i płuca w miarę pasują rozmiarowo do klatki piersiowej, dzisiaj śmiem w to wątpić. Nie mając zamiaru się poddawać, przez cały czas utrzymuję dobre tempo, jednak jak nic – płuca za małe, serce za duże…

Nareszcie docieram do Altavisty. Większość nocujących ruszyła już na szczyt, został tylko jakiś Azjata, który mówi mi, że tu na miejscu jest wystarczająco ładnie i nie wybiera się dalej. 😉

Przy bramkach jestem prawie pół godziny przed czasem, mijam je szybko i obiecuję sobie, że zaraz gdzieś odpocznę. Przecież serce i płuca są już poza klatką piersiową. Jestem ponad 3500 metrów n.p.m. Jeszcze kilka godzin temu byłem paręnaście metrów od oceanicznej plaży…

Skąd te krasnoludki?

Siadam, aby odpocząć, w końcu minąłem już bramki. Rozglądam się dookoła, chłonę widoki. Lokalizuję mój jeszcze odległy cel. Wystarczy, czas ruszyć naprzód. Wokół szczytu zawisa chmura, momentami widoczność sięga na kilkanaście metrów. Na szczęście, po niedługim czasie, chmury rozchodzą się i widzę, jak wysoko już dotarłem i jak samotny jest ten wulkan przede mną.

Serce wali, słyszę jedynie swój oddech. Jestem wycieńczony. Nagle, gdzieś w oddali, niesie się chóralny śpiew. Pierwsze skojarzenie – krasnoludki, niczym z tej bajki o siedmiu krasnalach – nie jest dobrze. 😉 Stwory nucą coś po niemiecku, nade mną zawisa chmura, gonitwa myśli w głowie. Pewnie to tylko wyobraźnia, niedotleniony mózg i zmęczenie płatają figle, ale dlaczego one, do cholery, śpiewają po niemiecku? Olewam krasnoludki, chociaż owe odgłosy niechybnie się zbliżają. Najwyższy czas na mnie. Podnoszę tyłek, idę w górę, podążam za coraz wyraźniej słyszalną melodią – syreny swoim pięknym śpiewem gubiły marynarzy, mnie zgubią podśpiewujące po niemiecku krasnale – masz ci los.

Widoczność na kilka metrów do przodu, śpiew staje się coraz wyraźniejszy. Jak nic, zaraz na nich wpadnę… I nagle są. Wyłaniają się z mgły. Ku mojemu zaskoczeniu, dosyć rośli… 😉 Okazuje się, że to grupa niemieckich turystów umila sobie zejście, śpiewając jakieś niemieckie przyśpiewki… Opowiadam im, jaką historię sobie wkręciłem. Chwilę rozmawiamy. Na szczęście też mówią po angielsku.

Cel osiągnięty. Siarczyste piękno diabelskiej góry

(…) Ogromnie zmęczony, ale i zmotywowany, przemieszczam się wyżej i wyżej. Ścieżka jest coraz bardziej nierówna i stroma. Coraz mocniej czuć siarkę. Coraz mniej sił.

Dotarłem. Rozglądam się. Nikogo, oprócz mnie. Łagodny wiatr przegania chmury, które zdają się być na wyciągnięcie reki, niczym zewsząd oplatająca mgła albo lepka pajęczyna, po czym moim oczom ukazuje się cudowność… Słońce w pełni, poniżej Teneryfa w całej okazałości, stąd taka mała i odległa. Pod stopami, spod kamieni, bucha gorąca siarka. Samotny na szczycie, wokół pięknie. Czego można chcieć więcej? Po raz kolejny czuję się zwycięzcą.

Od smrodu siarki trochę mi niedobrze, a w głowie nieco wiruje, ale to nieistotne. Jest super. 🙂 Zostaję na pół godziny. Czerpię radość z tej krótkiej chwili. Cieszę się, że wszedłem, że zdążyłem przed strażnikiem. Pogoda jest taka piękna. Czysto, przejrzyście. Niekiedy tylko zbierają się kłęby gęstych chmur, aby po chwili rozpierzchnąć i ustąpić miejsca słońcu i oświetlanym przez nie nieziemskim widokom

Powrotów czas

Czas na powrót. Wystarczy. Nasyciłem wszystkie zmysły. Teraz szybkie zejście, bo zaraz zrobi się gorąco, a mi skończyły się już wszystkie napoje.

W samochodzie jestem 2,5 godziny później. Oszołomiony podróżą w górę, nie wiele odnotowuję z drogi powrotnej.

Kolejne wspomnienia, staram się trwale wyryć w pamięci. To był wspaniały dzień.

I jeszcze garść praktycznych porad na zakończenie

Nie żebyś sobie bez poniższych wskazówek nie poradził, ale z nimi może być Ci nieco łatwiej.

  • Weź spory zapas wody – min. 2 litry na osobę (ja wziąłem za mało);

  • Pamiętaj o jedzeniu – najlepiej sprawdzą się rzeczy lekkie (batony, kanapki itp.);

  • Ubierz się „na cebulkę” albo weź ubrania na zmianę – niżej bywa gorąco, na szczycie może leżeć śnieg, no i bardzo wieje;

  • Co jeszcze może Ci się przydać? – niech każdy zadecyduje sam, znając własne potrzeby, niemniej pomocne mogą się okazać: wygodne i nieśliskie buty (najlepiej trapery), latarka albo czołówka, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem i jakaś mapa (nie zapomnijcie naładować telefonu);

  • Nocleg w schronisku ZAREZERWUJESZ TUTAJ;

  • Do Parku Narodowego Teide dotrzesz również autobusem (szczegóły TUTAJ);

  • A jeśli zabraknie Ci sił po zdobyciu szczytu, możesz zjechać kolejką Teleferico.

Pamiętaj, że na szczyt możesz również dostać się kolejką (wszystko na TEJ STRONIE). Jeśli nie czujesz się na siłach do wspinaczki, śmiało wybierz takie rozwiązanie. Chociaż uważam, że nie potrzeba rewelacyjnej kondycji, aby zdobyć Teide. Widoki zrekompensują Twój wysiłek. Poza tym swoją wyprawę możesz rozłożyć na dwa dni. Pierwszego dnia dotrzeć do schroniska, a drugiego, o samym świcie, ruszyć na szczyt.

A co z chorobą wysokościową? Jak już wiecie z mojej relacji, różnie może być. Były momenty, że nie czułem się najlepiej (krasnoludki ;-), lekkie mdłości i bóle głowy), ale każdy, trud wspinaczki, może odczuwać inaczej. U jednych pojawią się pewne dolegliwości, u innych nie. Indywidualna sprawa. Widoki i tak zrekompensują wszystko. 🙂 Można na wszelki wypadek wziąć jakieś środki przeciwbólowe.

A jak to było u Was? Zdobyliście już piekielną górę, czy dopiero planujecie swoją przygodę z Teneryfą? Dajcie znać w komentarzach. Jestem ogromnie ciekaw Waszych wrażeń.

fot. Damian Gurba, Gumisiowa Korona Gór

Dodaj komentarz