Miłość zaklęta w zapachu. Recenzja filmu „Pięć diabłów”

„Zależało mi, żeby widzowie poczuli się tak, jakby znaleźli się pod działaniem jakiegoś zaklęcia albo uroku”. Słowa reżyserki „Pięciu diabłów”, Léi Mysius, najtrafniej oddają ducha filmu. Bo tak właśnie się dzieje – wraz z pierwszymi kadrami i towarzyszącej im hipnotyzującej ścieżce dźwiękowej, przenosimy się do magicznego świata zmysłów i tajemnic. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Albo po wyszeptanym przez wiedźmę zaklęciu. Bynajmniej nie jest to kraina… No właśnie. Jaka?

Po kilku latach od magnetycznej „Avy”, Léa Mysius oddaje do naszej dyspozycji swoje najnowsze dzieło. Obraz ponownie dotykający tematu zmysłów. W debiucie z 2017 roku Ava, nastoletnia główna bohaterka, mierzyła się ze stopniową utratą wzroku. W „Pięciu diabłach” z Vicky, najmłodszą z protagonistek, za sprawą jej tajemnej mocy – węchu, będziemy odbywać podróże w czasie. Oba obrazy wchodzą ze sobą w głęboki dialog, a marzeniem reżyserki jest zrobienie filmów o każdym z pięciu zmysłów.

„Pięć diabłów” daje ogromną swobodę interpretacyjną, jest obrazem otwierającym drzwi do zmysłowego i emocjonalnego przeżywania kina. Pozwala wniknąć w dziejące się na ekranie wydarzenia i doświadczyć ich trochę inaczej: dać się pochłonąć i przenieść do urzekającego, lecz niekoniecznie lukrowanego świata.

W „Pięciu diabłach” pierwsze skrzypce grają emocje i relacje

Małe miasteczko we Francji. Oszałamiający górski krajobraz. I świąteczna aura jedynie nieśmiało wynurzająca się z przydomowych ogródków. Oto sceneria. A pośrodku – rodzina. Pozornie niczym się niewyróżniająca, zwyczajna, szczęśliwa. Jednak popatrzmy trochę dłużej, trochę bardziej, trochę głębiej.

Joanne (Adèle Exarchopoulos) pracuje w ośrodku sportowym jako instruktorka aerobiku wodnego. Vicky (Sally Dramé), jej dziesięcioletnia córka, jest mocno z mamą związana, a największą pasją dziewczynki jest rozpoznawanie zapachów, odtwarzanie ich oraz zamykanie i kolekcjonowanie w słojach. Ulubiony to ten skryty w słoju o nazwie „Mama”. Jimmy (Moustapha Mbengue), mąż Joanne, tato Vicky, jest strażakiem. Pomiędzy słowami tego zdawkowego opisu rodziny kryje się słowo-klucz: relacje. Bo „Pięć diabłów” opowiada przede wszystkim o relacjach i zachodzących w nich emocjach, a na pierwszy plan wysuwa się więź między matką i córką.

Mała Vicky jest w Joanne bardzo wpatrzona. Z kolei wydaje się, że u Joanne obok miłości przeplatają się również uczucia pewnego rodzaju dystansu, a nawet chłodu. Lecz odczuwalne jest także to, jak wzajemnie się rozumieją. Często bez słów, przez gesty i razem spędzany czas. Najważniejszym wspólnym rytuałem są kąpiele Joanne w lodowatym jeziorze, podczas gdy Vicky odmierza czas, jaki matka może maksymalnie spędzić w wodzie, by nie stała się jej krzywda. Są to jedne z piękniejszych momentów w filmie i czuć w nich autentyczną troskę i opiekuńczość między nimi. Z pozoru Joanne i Vicky są różne. Pierwsza jest bardziej odcięta od swoich emocji, mniej wrażliwa na bodźce. Druga za pomocą zmysłów odbiera świat. Pomimo tych różnic, gdzieś w głębi są do siebie podobne i bardzo bliskie, a ich relacja, oprócz niewątpliwych rys, zarazem pełna miłości i czułości. Razem z Jimmym uosabiają model współczesnej rodziny, w której wiadomo, że nie wszystko jest dobrze, ale do pewnego momentu działa. Choćby na pokaz. Momentem zwrotnym okazuje się przyjazd siostry Jimmy’ego, Julii (Swala Emati), która wyjechała kilka lat temu, i jej zamieszkanie z całą trójką przez krótki, lecz znaczący okres.

Powrót Julii wiele zmienia, a w zasadzie przewraca wszystko do góry nogami. Miasteczko jakby budzi się ze snu, powracają wspomnienia, nieuleczone traumy w błyskawicznym tempie dają o sobie znać. Mozolnie, choć dość nieudolnie budowany ład musi w końcu runąć. Wraz z bohaterami odliczamy czas do wielkiej eksplozji.

Vicky od początku traktuje ciotkę jak intruza i wita ją w charakterystyczny dla siebie sposób – przyrządza miksturę z zapachem Julii. W tym momencie niezwykła moc najmłodszej protagonistki nabiera na sile i inicjuje kluczowe dla całej historii wydarzenia. Dziewczynka za pomocą swojego węchu i tajemniczego zapachu olejku ciotki zaczyna podróżować w czasie i poznawać historię swojej rodziny z okresu, gdy nie było jej jeszcze na świecie.

Powroty do przeszłości, do czasów młodości rodziców, okazują się jednocześnie fascynujące i ryzykowne, bo ujawniają to co trudne i bolesne. Vicky poznając prawdę o swoich bliskich, poznaje równocześnie samą siebie. Dojrzewa do gotowości do rozmowy, do przyjęcia faktów, które dla dorosłych są niewygodne. O których to myślą, że dziecko nie potrzebuje wiedzieć czy rozmawiać. Mylą się, a „Pięć diabłów” pokazuje nam jak bardzo, przedstawiając świat m.in. oczami dziecka. Dziecka, które widzi, czuje i rozumie więcej, niż dorosłym się wydaje. Ten dziecięcy świat, świat Vicky, jest niezwykły, bo nie dominuje w nim przyczynowo-skutkowość, za to wypełniają go wyobraźnia, ciekawość, sensualność. Błędem i niesprawiedliwością byłoby jednak postrzegać go jako idealną krainę, gdzie wszystko i zawsze jest w najlepszym porządku. Bo obraz Léi Mysius opowiada nam także o trudach czasu dzieciństwa, szczególnie wtedy, gdy jest się trochę inną od większości dzieci. Ze względu na kolor skóry Vicky jest prześladowana w szkole, ale problem rasizmu to tylko jeden z symptomów nietolerancji mieszkańców miasteczka.

Polityczna wypowiedź o współczesności oraz sensualne nośniki pamięci

„Pięć diabłów” ma także charakter politycznej wypowiedzi o współczesności. Niesie przekaz nie tylko antyrasistowski, ale też antyhomofobiczny. Reżyserce zależało, żeby publiczność po seansie zastanowiła się, jak „traktujemy obcokrajowców i wszystkich, których moglibyśmy określić mianem Innego”. Umiejscowienie akcji w niewielkim miasteczku sprawia, że poruszone problemy stają się bardziej widoczne, skumulowane, wyraziste. Wyobcowanie, poczucie bycia nierozumianym, osamotnienie są w małych miejscowościach jeszcze bardziej dotkliwe. Wrogość lokalnej społeczności do odmienności (osób o innym kolorze skóry, osób nieheteronormatywnych, osób chorujących na choroby psychiczne) powoduje, że bohaterowie zaczynają postrzegać siebie jako wadliwych, niedopasowanych. Tymczasem te „braki” nie powstają z tego, co oni o sobie myślą, lecz z tego, co większość próbuje im wtłoczyć. Mysius z empatią i czułością ukazuje codzienne życie outsiderek i outsiderów nie w centrum, a gdzieś na obrzeżach, gdzie rzeczywistość rządzi się trochę innymi prawami. I jest to jeden z kluczowych, mocno wybrzmiewających wątków w historii przedstawionej przez reżyserkę.

Obraz Léi Mysius jest nasycony aurą tajemniczości, zagadkowości, pewnego rodzaju niepokoju, a momentami nawet grozy. Narracyjność i przyczynowo-skutkowość nie odgrywają najważniejszej roli, a najtrafniejszym sposobem odbioru wydaje się odbiór sensualny, zmysłowy. „Pięć diabłów” trudno zaklasyfikować do jakiegoś konkretnego gatunku. Baśniowość, realizm magiczny, elementy fantasy przeplatają się tutaj z dramatem, melodramatem, by po chwili stanąć na pograniczu thrillera, a nawet horroru czy może bardziej folk horroru.

Czas i przestrzeń nieustannie się przenikają, a łącznikiem pomiędzy nimi są zapachy. Zapachy przenoszą nas do innego świata, który co prawda już nie istnieje, ale to, co zdarzyło się w przeszłości, wciąż odbija się wyraźnym echem w teraźniejszości. Zapach staje się nośnikiem pamięci. Przywołuje na myśl pytania o to, w jaki sposób wspominamy. Zatapiając się w te historię, mamy szansę przyjrzeć się samym sobie i zastanowić się, jak różnorodne wonie mogą stanowić dla nas zarówno sfery przyjemności, jak i nieprzyjemności oraz jakie mogą mieć dla nas znaczenie. Vicky często tworzy zapachy intuicyjnie. Niektóre przenoszą w przeszłość i uzmysłowiają siłę pamięci i wspomnień. Inne uwieczniają momenty teraźniejszości. Warto w tym miejscu wspomnieć także o tym, że pewne zapachy nasza najmłodsza protagonistka tworzy w gniewie, zaprzeczając tym samym kulturowemu pokazywaniu dziewczynek jako grzecznych, miłych i ułożonych.

Moc pytań i figura współczesnej wiedźmy

„Pięć diabłów” to także piękna opowieść o emancypacji i zmianie, która dokonuje się w bohaterach. Odkrywanie przeszłości dzięki podróżom w czasie i przestrzeni pozwala na uporanie się z minionymi wydarzeniami i przepracowanie lęków. Ale również stawia wiele pytań, pojawia się wiele wątpliwości. Co by było, gdyby bieg wydarzeń potoczył się inaczej? Jak mogłyby wyglądać alternatywne rzeczywistości? Czy Vicky by się urodziła? – „Czy kochałaś mnie zanim się urodziłam?” – pyta w pewnym momencie matkę. A może mama byłaby szczęśliwsza, gdyby jej życie potoczyło się inaczej? Dziewczynka ma coraz większą świadomość. Eksploruje świat i obserwuje rzeczywistość, którą zaczyna odbierać inaczej niż do tej pory.

Oczekiwana eksplozja wreszcie nadchodzi. Obecny „porządek” zostaje zburzony. Bohaterowie stają przed szansą zbudowania go na nowo – poszukania własnej drogi, poznania siebie, swoich potrzeb, pragnień, odkrycia własnej tożsamości. Długo kumulowana energia potrzebuje zapalnika, by móc w końcu ujść. Iskra wznieca pożar – protagonistki i protagoniści odzyskują własny głos. Dojrzewają do odwagi bycia sobą. Coś musi zostać zburzone, żeby coś innego mogło powstać. Zmiany zaczynają pojawiać się kolektywnie: na poziomie relacji – w tym konfliktów między bohaterami – oraz wewnętrznych dylematów i wątpliwości.

Léa Mysius w swoim najnowszym obrazie snuje opowieść o emocjach i relacjach, pragnieniach, traumach i próbach radzenia sobie z nimi, o wpływie doświadczeń z przeszłości na teraźniejszość, o zmysłach i żywiołach, utratach i powrotach, o uprzedzeniach, codzienności i wreszcie o kobiecej sile, siostrzeństwie i solidarności. Gdy pozwolimy ponieść się tej historii, otworzyć na to niezwykłe doświadczenie i po prostu poczuć wykreowany, lecz jakże autentyczny świat, odnajdziemy w „Pięciu diabłach” wiele przyjemności, dobra i otulającej czułości. Bez trudu utożsamimy się bohaterkami i bohaterami i razem z nimi odbędziemy podróż w głąb siebie i swoich emocji. A emocji odczuwanych przez filmowe postaci i bardzo wiarygodnie oddanych przez aktorki i aktorów, jest naprawdę wiele – od miłości i namiętności poprzez lęk, zazdrość, żal, bezradność do frustracji, złości, wściekłości. Przypuszczam, że na wiele osób seans może podziałać terapeutycznie.

Wszyscy mamy jakieś pragnienia i marzenia, które z różnych powodów odkładamy na bliżej nieokreślone „później”. Tłumione, skrywane, spychane. Jak niezrealizowane plany, zaprzepaszczone szanse, poczucie niespełnienia wpływają na nasze życie? Czy siła, z jaką je odczuwamy, może „odwrócić” bieg historii i w jakikolwiek sposób przyczynić się do ich zaspokojenia i zrealizowania? A co jeśli się nie uda? Czy pomimo tego możemy być szczęśliwi? Jak poradzić sobie z traumą? Jak uporać się z trudną przeszłością? I wreszcie: jak nasze doświadczenia, wydarzenia z przeszłości, istnienie w określonym miejscu, czasie i okolicznościach, kształtują to, kim się stajemy, jacy jesteśmy, jakich dokonujemy wyborów? Seans „Pięciu diabłów” sprawia, że wszystkie te pytania zaczynają kłębić się w naszych głowach.

Jest jeszcze coś, co w tym momencie przychodzi mi na myśl: Vicky dzięki swojej niezwykłej umiejętności tworzenia zapachów, mocno wyczulonego węchu i podróżom w czasie może przynosić skojarzenia z postacią czarownicy. A figura współczesnej wiedźmy jest bardzo odczarowywana – by nie kojarzyć się negatywnie, a w zamian raczej budować pozytywne konotacje. Za Moną Chollet („Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”): „(…) w mojej głowie zrodziła się myśl, że kobieta może dysponować jakąś dodatkową mocą mimo rozpowszechnionego przekonania, że jest raczej odwrotnie. (…) gdy tylko napotykam gdzieś słowo „czarownica”, przykuwa ono moją uwagę, jak gdyby zwiastowało siłę, która mogłaby należeć do mnie. Kipi energią. Odsyła do jakiejś podstawowej wiedzy, do jakiejś siły życiowej, do nagromadzonych doświadczeń (…). Postać czarownicy ucieleśnia dla mnie kobietę wyzwoloną od wszelkiej dominacji, od wszelkich ograniczeń; stanowi ideał, do którego należy dążyć, wskazuje nam drogę”. I dla mnie Vicky uosabia właśnie postać małej wiedźmy – mądrej, silnej, wrażliwej. A tworzenie przez nią wonnych eliksirów i cały proces temu towarzyszący, na moment przenosi do innego, magicznego świata.

Żywioły, miłość, zburzenie opresji heteronormatywnego patriarchatu

„Pięć diabłów” to też żywioły. Ogień: płonący budynek szkoły, podpalona choinka, blizny Nadine (Daphné Patakia) po poparzeniu. Świąteczna atmosfera zostaje zburzona, klimat świąt zmącony- czy może to symbolizować brak przywiązania do tradycji? A może jakiś rodzaj oczyszczenia? W opozycji woda: gaszenie pożaru, kąpiele w jeziorze, Jimmy pracujący jako strażak. Czy woda pomaga Joanne gasić wewnętrzny ogień? Wygaszać, co jeszcze żywe, co jeszcze się tli? Czy wręcz przeciwnie – służy podkręceniu emocji i podniesieniu poziomu adrenaliny? Czemu służą kąpiele w lodowatym jeziorze? Czy jest to walka ze swoim ciałem? A może chęć poczucia go bardziej, mocniej? Czy chodzi o łapanie równowagi, czy może raczej o balansowanie na krawędzi – docieranie do granic własnej wytrzymałości? Jedno jest pewne – w „Pięciu diabłach” dochodzi do ciągłej walki żywiołów. Szczególnie tych dwóch skrajnych.

Nie wszystko zostało ugaszone, jednak też nie wszystko spłonęło. Coś się jeszcze tli, coś innego wygasa. Coś zaczyna się odradzać. „Pięć diabłów” gra melodię nie tylko o utratach, ale także, a może przede wszystkim, o powrotach. Po kilku latach nieobecności powraca Julia. Wraz z nią szansa na odbudowanie zaufania i relacji. Powroty do przeszłości umożliwiają jeden z najpiękniejszych powrotów – powrót miłości. Krąg się zapętla i odtwarza na nowo. Niczym refren miłosnego utworu. Niczym refren „Total Eclipse of the Heart” Bonnie Tyler w jednym z piękniejszych w dziele Mysius fragmentów: sceny karaoke w barze. Joanne i Julia wychodzą wspólnie na scenę. Zaczynają śpiewać – trudno sobie wyobrazić lepiej dobrany w tym momencie utwór – i dzieje się rzecz piękna (choć trudna zarazem): maski zostają zrzucone. Koniec z ukrywaniem się, z udawaniem: oto stajemy naprzeciw was i z odwagą manifestujemy naszą miłość. Wyparte uczucia, tłamszone przez rodzinę, otoczenie i siebie samych, w końcu znajdują ujście, zostają ujawnione i w pełni wybrzmiewają poprzez zaśpiewany razem utwór. W tym czasie najmłodsza protagonistka spogląda w kierunku mamy przez wielkie, kolorowe okulary. I co widzi? – Wiele matek naraz: przenikających się, rozpadających i tworzących się na nowo. Spojrzenie w tym momencie na Joanne i zobaczenie jej w wielu różnych perspektywach przybiera bardzo wymowny wydźwięk.

Co aryciekawe w dziele Mysius, to tutaj – na prowincji – opresja heteronormatywnego patriarchatu powoli zaczyna się kruszyć. Znamienne, że ogromną rolę w tym procesie pełni mała dziewczynka. Dzięki swoim mocom Vicky staje się pośredniczką między starym, a nowym porządkiem. Po wielu latach zamknięta lokalna społeczność ma wreszcie szansę zmierzyć się i uporać z dawną traumą.

Pierwsze symptomy zmian dokonujących się wśród lokalnej społeczności można dostrzec na poziomie symbolicznym, obserwując krajobraz i drobne zachodzące w nim przemiany. Akcja „Pięciu diabłów” rozgrywa się w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, a przecież dekoracje świąteczne są bardzo oszczędne, brakuje świątecznej atmosfery. W jednym z kluczowych momentów twórcy fundują nam spektakularne podpalenie choinki, tym samym doszczętnie burząc świąteczną atmosferę, obracając w zgliszcza i tak już znikomy klimat Świąt. Można to odebrać jako symboliczne zerwanie z przywiązaniem do tradycji, odrzucenie skostniałego tradycjonalizmu.

Przyglądając się krajobrazowi, obserwując rewelacyjnie sfilmowaną naturę, możemy zauważyć coś jeszcze. Bajeczna sceneria stanowi kontrast do tego, co dzieje się pomiędzy bohaterami. Przyroda to chłód, czysta klarowna przestrzeń i spokój, w bohaterach i między nimi wszystko wrze i bulgocze, by finalnie eksplodować.

„Pięć diabłów” otacza aura tajemniczości, zagadkowości, niepokoju. Dzieło Mysius wywołuje pewnego rodzaju napięcie, czasem budzi grozę. Wrażenia te dodatkowo potęgują mroczna (wspaniałe perkusyjno-smyczkowe utwory towarzyszą wizjom Vicky) muzyka (napisana przez Florencię Di Concilio) oraz zdjęcia (niektóre ujęcia wyeksponowane na taśmie 35 mm przez Paula Guilhaume’a wyglądają niczym kadry z horrorów). Energia „Pięciu Diabłów” bardzo mocno utrzymuje uwagę widza – akcja jest dynamiczna i intensywna, a kamera czyni cuda. Do tego wysublimowana zabawa kolorami i wspaniała gra aktorska. Wszystko to wywołuje zachwyt nad filmową wyobraźnią Mysius. Francuska reżyserka stworzyła magiczną mieszankę gatunków wykraczającą poza wszelkie schematy. Finalnie powstał obraz hipnotyzujący, barwny i głęboko angażujący odbiorcę. Obraz, który wrzyna się pod skórę, już tam zostaje i co jakiś czas intensywnie daje o sobie znać, przypominając o swoim istnieniu.

Dodaj komentarz